Kliknij tutaj, 👆 aby dostać odpowiedź na pytanie ️ Streść krótko dowolną legendę o początkach państwa polskiego Było nawet trzech chińsko-kubańskich generałów, którzy odegrali kluczową rolę w rewolucji kubańskiej. W Hawanie wciąż stoi pomnik poświęcony Chińczykom, którzy walczyli w rewolucji. Jednak w latach pięćdziesiątych chińska społeczność na Kubie już się zmniejszała, a po rewolucji wielu z nich opuściło wyspę. Było sobie pięciu braci. Handlowali serem. Potem jeden z braci umarł. Ich zostało czterech. Josel weźmie skrzypiec. Epfel weźmie bas. Od podwórek, do podwórek. Jeszcze jeden raz. Było sobie czterech braci. Oni mieli pech. No bo jeden z braci umarł. Ich zostało trzech. Josel weźmie skrzypiec. Epfel weźmie bas. Od podwórek, do Najpopularniejsze polskie łamańce językowe. Nasz zbiór łamańców językowych zaczniemy od tych najkrótszych i najpopularniejszych, które poznajemy już jako dzieci w szkole. Jola lojalna, Jola nielojalna. Stół z powyłamywanymi nogami. Tata czyta cytaty Tacyta. Pocztmistrz z Tczewa. W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie. Zakopywanie żywcem chińskich ofiar Źródło: Wikimedia Commons. Masakra Nankinu to ludobójstwo, jakiego dopuściły się wojska japońskie na chińskich mieszkańcach miasta Nankin. W czasie rzezi nankińskiej zginęło nawet 300 tysięcy ludzi. Masakra nankińska była straszliwym apogeum wojny, jaką Japonia wydała Chinom. Zaczęła się walka na pięści, kamienie i kije, niektóre owinięte drutem kolczastym. Jeden z indyjskich oficerów został popchnięty i spadł do wąwozu. Chiny indie konflikt ladakh. Trudno TX1hX. Autor: o. Jacek Gniadek SVD Chiny zawsze były owiane tajemnicą. Chińczycy uważali swój kraj za pępek świata i zamykali się przed obcymi wpływami. Byli jednak tacy, którzy przeniknęli za tę szczelną zasłonę, uchylając ją dla reszty świata. Jezuicka formacja Michał Boym urodził się we Lwowie w 1612 r. w rodzinie pochodzenia węgierskiego. Dwa lata wcześniej zmarł w Chinach o. Matteo Ricci SJ, jeden z najważniejszych misjonarzy w historii Chin. Włoski jezuita zdawał sobie sprawę, że powodzenie jego misji będzie zależało od poznania i zrozumienia chińskiej kultury. Przyszły polski misjonarz miał więc dobre wzorce. Uczył się od najlepszych i był pojętnym uczniem. Wielki Mur Chiński w okolicach Pekinu (fot. Jacek Gniadek SVD) Boym wstąpił do Towarzystwa Jezusowego w Krakowie w 1631 r. Od dziecka marzył, by zostać misjonarzem w Chinach. Pierwsi chrześcijanie o orientacji nestoriańskiej przybyli do Chin już w VII w. Szlaki miał już przetarte przez włoskich misjonarzy, najpierw przez franciszkanina Jana z Montecorvino (zm. 1328), potem przez jezuitę Matteo Ricciego, który w 1583 r. wjechał do Chin kontynentalnych i rozpoczął systematyczną pracę misyjną. Dokonał rzeczy, które dla wielu misjonarzy były wcześniej nieosiągalne. O przedostaniu się do Chin marzył jego współbrat, św. Franciszek Ksawery (zm. 1552), który po nieudanej próbie przedostania się na kontynent umarł na chińskiej wyspie Sanzao. Boym musiał o tym wszystkim wiedzieć, kiedy podczas swojej formacji kapłańsko-zakonnej przygotowywał się do pracy misyjnej na Dalekim Wschodzie. Ojciec sinologii Podobnie jak o. Ricci, Boym swoją posługę misyjną w Państwie Środka zaczął od nauki języka chińskiego. Polski jezuita stał się jednym z kilku ojców sinologii, a więc nauki o Chinach uprawianej europejskimi metodami. Misjonarze europejscy w Chinach zdobywali wiedzę o tym kraju, aby móc lepiej prowadzić ewangelizację. Również Boym przystosował swój sposób bycia do modelu chińskiego zgodnie z zasadą św. Pawła, by stać się Chińczykiem dla Chińczyków. Nie różnił się w tym od swoich współbraci, którzy pracowali w Chinach. Dokonał jednak czegoś, o czym inni nie pomyśleli. Boym był pierwszym europejskim misjonarzem, który dostarczył Zachodowi usystematyzowaną wiedzę na temat zdobyczy naukowych, geografii, historii, filozofii i kultury Chin. Agnieszka Couderq, sinolog i wiceprezes Fundacji „Michał Boym” na rzecz Wymiany Kulturowej, w wywiadzie dla Polskiego Radia wymienia jego zasługi: „To on pierwszy opracował atlas Chin, gdzie pozaznaczał główne rzeki i miasta, a także informacje o najważniejszych kopalniach złota, srebra czy ołowiu. Był człowiekiem, który przetłumaczył i zinterpretował Chiński Kanon Żółtego Cesarza, który do dziś jest podstawą tradycyjnej medycyny chińskiej. Jest on także znany z Flora Sinensis, w której przedstawił nieznane w Europie rośliny i zwierzęta. Opisał także ponad 200 chińskich leków”. Zakazane Miasto – dawny pałac cesarski dynastii Ming i Qing, znajdujący się w centrum Pekinu (fot. Jacek Gniadek SVD) Nie tylko teologia Dla Boyma i jego towarzyszy nauka języka lokalnego i studiowanie innych świeckich nauk, a nie tylko teologicznych, było czymś oczywistym. Zdawali sobie sprawę, że wiedza pozwoli im zbliżyć się do Chińczyków. Dzięki nim chrzest przyjmowali wykształceni i wpływowi Chińczycy. Wysokim chińskim urzędnikiem nawróconym na katolicyzm był sługa Boży Paweł Xu Guangqi (zm. 1633), towarzysz Ricciego, z którym przetłumaczył na język chiński Elementy Euklidesa. W przeciwieństwie do dominikanów, którzy prowadzili działalność chrystianizacyjną wśród prostego ludu, jezuici starali się nawrócić elity cesarstwa. Dzięki nim, w czasach kiedy Boym pracował w Chinach, chrzest przyjęli cesarzowa matka, główna żona Yungli, a także młodociany następca tronu, książę Konstantyn. Jezuici robili dokładnie to, do czego zachęcał sto lat temu w przełomowym dla misji dokumencie papież Benedykt XV (zm. 1922). W liście apostolskim Maximum illud pisał, że misjonarz dobrze wykształcony nie tylko w naukach teologicznych, ale także świeckich „cieszyć się będzie autorytetem wśród ludzi, zwłaszcza jeśli przebywać będzie pośród narodu, w którym zainteresowania nauką są w wielkiej czci i poważaniu”. Prawdziwy odkrywca Boym do dzisiaj cieszy się u Chińczyków wielkim szacunkiem, ponieważ w przeciwieństwie do Marco Polo (zm. 1324), włoskiego kupca i podróżnika, pokazał prawdziwy i naukowy opis Chin, a nie fantastyczny obraz Państwa Środka. Polski jezuita kochał Chiny i do końca był im wierny. Gdy dotarł do Chin, Państwo Środka było rozdarte wojną domową. Aby wypełnić powierzoną mu przez chińskiego cesarza Yongli misję dyplomatyczną, udał się w trudną i długą podróż z Chin do Europy i z powrotem. Z okazji 400. rocznicy urodzin Michała Boyma wydano w Chinach książkę „Dzieła Michała Boyma” zawierającą 770 tysięcy znaków. Dzieła Boyma zostały przetłumaczone z łaciny na język polski przez Edwarda Kajdańskiego, autora książki Michał Boym, ostatni wysłannik dynastii Ming. Ceniony Dokonania Boyma, wybitnego polskiego misjonarza, który był równocześnie przyrodnikiem, kartografem, pisarzem, podróżnikiem, a także posłem cesarza Yongli do Europy, są w dużej mierze dzisiaj zapomniane. Nie zapomniał o nim Xi Jinping. W przededniu oficjalnej wizyty w Polsce przewodniczący Chin Xi Jinping w opublikowanym na łamach dziennika „Rzeczpospolita” artykule zatytułowanym „Chiński wiatr współpracy” przywołał postać polskiego misjonarza Michała Boyma, który przybył do Chin w XVII wieku i zyskał sobie przydomek „polskiego Marco Polo”. Michał Boym zmarł w Guangxi w 1659 r. w wieku 49 lat. Warto powracać do tej postaci nawet po czterech wiekach i uczyć się od niego, ponieważ jego metoda misjonowania jest aktualna i skuteczna. o. Jacek Gniadek SVDPrezes Stowarzyszenia Sinicum Tekst ukazał się w czasopiśmie „Misje dzisiaj”, maj-czerwiec 2020, s. Autor: Wiesław Pilch Przedruk za uprzejmą zgodą Autora. Artykuł pierwotnie opublikowany na: Chcę dziś poruszyć problem największej budowli hydroenergetycznej na świecie. Nie znam dokładnych danych tej tamy. Na pewno nie jest najwyższa. W USA widziałem (na zdjęciu) tamy spiętrzające wodę do wysokości 400 m. A tu skromne 161 m. I nie wiem czy ta jest najszersza. Może. Fakt pozostaje faktem, że w wyniku zbudownia tamy powstał zbiornik wodny o wielkości nieco ponad 1000 km2. Taki np. prostokąt o bokach 20* 50 km. Na pewno znacznie większy od W-wy. I od Singapuru też. Jako że różni ekoterroryści i inni politycy - też terroryści - próbują zdyskwalifikować sam sens powstania tamy, spróbuje napisać o tym kilka słów. Zacząć trzeba od tego że sam projekt powstał ...w 1919r. Trochę dawno temu. A po co? To co teraz napiszę to rzecz oczywista ...dla Chińczyków, ale już na pewno nie dla skretyniałej częsci białych. Otóż od tysięcy lat Jangcy wylewa. I od tysięcy lat ludzie tracili domy, majątki i życie. Bo Jangcy wylewała. Więc kiedy skończyła się w Chinach epoka cesarstwa (1911), co inteligentniejsi Chińczycy myśleli, ze teraz zacznie się raj. A zaczął się taki burdel, że pod koniec lat 20 tych zeszłego wieku sądzono, iż na Chińczyków „przyszła kryska na Matyska”. Naród zaczął niknąć w oczach. Wymierać. Wiec to niekoniecznie był dobry czas na zajmowanie się stanem Jangcy. Później była okupacja japońska, a po niej wojna domowa w wyniku której doszli do władzy komuniści z Mao na czele. Mieli bardzo dziwne- delikatnie mówiąc- pomysły, ale wśród nich był jeden, który omal nie cofnął Chin do epoki kamienia łupanego. Na całe szczęście Mao umarł, ale rozsądni komuniści zostali. I zaczęli zamiatać po poprzednikach tak szybko, że aż się kurzyło. Z tego tumanu kurzu wyłonił się powtórnie projekt zapory na Jangcy. Dla każdego myślącego Chińczyka- szczególnie tego mieszkającego w okolicy rzeki- zapora na Jangcy to spełnienie marzeń o SPOKOJU. Mierzonym brakiem corocznych powodzi. Powtórzę mocniej to co jest najważniejsze! Jeśli jakikolwiek biały zaczyna gadać głupoty o tej zaporze, to niech naprzód cofnie się te 30-40 lat wstecz, niech przerzuci kroniki i sprawdzi co Jangcy potrafiło zrobić ze swoją okolicą. A przecież i w Polsce jest rzesza ludzi którzy przeżyli katastrofę „powodzi tysiącleci”, więc Ci ludzie dobrze wiedzą co oznacza przeżyć powódź. Tyle że u nas powódź była raz na tysiąc lat, a tam to się zdarzało rok w rok. Na pewno myśląc o tamie można zrobić rachunek zysków i strat. Bo jak w każdym wielkim, epokowym przedsięwzięciu są zyski i są straty. Do strat zaliczyłbym konieczność wysiedlenia ok. 1miliona 700 tysięcy ludzi. Tylko z okolic które miały być zalane. Tama kosztowała 58 mld. dolarów. Też nie w kij dmuchał. Zostało pod wodą kilkaset stanowisk archeologicznych - wszak pamiętajmy, że jest to obszar starożytnych Chin. To jest obszar aktywny sejsmicznie, więc tama jest obliczona na przetrwanie trzęsienia o kali w skali Richtera. A co jeśli będzie więcej? A więc starta w postaci strachu. Kolejną stratą jest to co się dzieje ostatnio. W wyniku zmian klimatycznych zaczynają się gigantyczne osuwiska ziemi. Jeśli skumulują się: trzęsienie ziemi i obfite deszcze które spowodują osuwiska- to może się zdarzyć tragedia wokół zapory i przy samej zaporze. Też koszt- strach. Kolejnym kosztem jest - biorąc pod uwagę ostatnie potencjalne zagrożenie - konieczność przesiedlenia kolejnych dziesiątków tysięcy ludzi w bezpieczniejsze miejsce. Bardzo często- już raz przesiedlonych. Oczywiście suma rocznych kosztów eksploatacji też nie jest bagatelna. Ostatnio mieszkańcy jednego z miast nad tamą pobili się z milicją, bo trzeba było wybudować rurociąg na odpompowywanie odpadów ze zbiornika. A mieszkańcy powiedzieli: NIE. I wygrali. W „komunistycznych” Chinach. Ciekawe, co? Słowem tych kosztów trochę się nazbierało. I to nie bagatelnych. I nie do przemilczenia. Prawdziwych. Realnych. Tyle, że są jeszcze zyski. O nich - szczególnie w „demokratycznych i pluralistycznych” mediach się nie wspomina. Bo trzeba by było zaprzeczyć samemu sobie. Jak wiadomo cały „cywilizowany inaczej” świat bije w Chiny jak w bęben, ponieważ są one największym- jak fama głosi- trucicielem wody, powietrza i gleby. Bo za dużo spala się węgla- a przecież Chińczycy powinni spalać to co trzeba importować, a nie to co mają swoje. (niech biorą przykład z Polaków). Więc skoro wybudowali zaporę która daje tyle elektryczności, że można by sprostać zapotrzebowaniu Szwajcarii lub Pakistanu na energię elektryczną, to ta energia zastępuje węgiel który trzeba by było spalić w kotłowniach. Tak, tylko przy takiej konstatacji trzeba by przyznać, że zapora daje również zyski. Oczywiści takie „drobiazgi” jak brak corocznych powodzi i brak ofiar w ludziach oraz majątku nikogo na tzw. zachodzie nie obchodzi. Wszak to „tylko” Chińczycy. Ich jest dużo, kilku mniej- kilku więcej- co za różnica. I to jest perfidia zachodniego sposobu myślenia. Bo gdy na tym zachodzie zdarzy się powódź, to robią z tego tragedię na miarę końca świata. Ale wracając do Chin- to jest zysk nie do przecenienia. No i tak doszedłbym do końca tej gawędy o Tamie Trzech Przełomów. Na pewno jeszcze o niej usłyszymy. Bo gdy tak czytam o tym co się tam dzieje gdy przybiera woda, to naprawdę nie chciałbym być w skórze tych ludzi którzy mieszkają w okolicy. Bo tama jest ZA MAŁA! Może inaczej. To rzeka jest gigantyczna. I masy wody są gigantyczne. Takich zapór powinno powstać kilka. Nie jedna. Ale przecież to jest jeden z tych obszarów Chin gdzie gęstość zaludnienia jest największa na świecie. Jak się patrzę czasami na fotografie miast wokół Jangcy podczas pory deszczowej- to ciarki mnie po plecach przechodzą. Drewniane domy na drewnianych palach. W nurcie rzeki. I domek przy domku i jeden na drugim. Matko Boska! To są dziesiątki i setki tysięcy ludzi. Gdzie ich podziać? Gdyby się miało budować kolejną zaporę to trzeba tym ludziom dać lokum. Przyzwoite. Z wyższym standardem niż to które teraz mają. A czy się zgodzą na przeniesienie? A ekoterroryści? A tzw. światowa opinia publiczna – która wprawdzie Chińczyków ma w dupie, ale przy okazji nowej zapory mogłaby wyartykułować swoje własne interesy. Tak że z Jangcy, zaporą i związanymi z tym problemami zetkniemy się jeszcze nie raz. Ale nie dajmy się zwariować. Chciałbym, aby władze w moim kraju tak dbały o swój naród, jak o swój dbają władze Chin. I to bez względu na powody tej dbałości - bo jest ich rój. autor: LuoXiahong | napisano 5 czerwca 2009 o 14:00czytano 44626 razy | średnia ocen: Chciałem napisać krótki artykuł na temat wynalazków, odkryć w starożytnych Chinach. W słowach wstępu pragnę powiedzieć, iż po przeczytaniu niniejszego artykułu przyznacie mi rację – gdyby nie było Chińskiej cywilizacji, świat nie wyglądałby tak samo. Zacznijmy od rzeczy, która w obecnych czasach jest bardzo rozpowszechniona, a wielu jej miłośników nie widzi sobie życia bez niej. Ową rzeczą jest sport. Początki współczesnej piłki nożnej datuje się na rok 1863. Wtedy to w Anglii ustalono pierwsze oficjalne zasady tego sportu. Jednak nie prawdą jest zdanie, iż pomysł narodził się „na wyspach”. Prymitywna wersja gry była rozrywką dla Chińczyków sprzed ponad dwóch tysiącleci. Nie wolno też zapomnieć o azteckich rozgrywkach, czy o greckiej rozrywce. Nie jest więc ustalone, czy to Chińczycy, czy Aztekowie, czy może Grecy byli pierwsi. Jedno jest pewne- oryginalność pomysłu można przypisać tym dwóm cywilizacją. Co do chińskiej wersji wiadome jest, że w grze można było używać tylko nóg, a kopano skórzaną i napompowaną sportem(najprawdopodobniej elitarnym) znanym w starożytnych Chinach była odmiana(że tak się wyrażę) golfa(Chui Wan). Grywali w to głównie żołnierze, a nawet cesarze. Zasady proste – uderz drewnianym kijem w drewnianą piłkę, aby trafić do dołka oznaczonego chorągiewką. Nie ma jednak najmniejszych wątpliwości, iż współczesny golf narodził się w Szkocji w XIV w. Najprawdopodobniej również i szachy pochodzą z Chin. Pewne jest, że w północnych Indiach grywano w tą grę już w V w. Inna teoria zaś głosi, iż w/w sport wywodzi się z chińskiej gry Xiangqi(象棋). Gra miała na celu pokazanie stosunku Ying i Yang. Po środku stoi zaś tzw. droga mleczna. Właściwie nie był to sport, tylko pewien sposób wróżenia. Obecna wersja owej gry wygląda trochę inaczej niż ówczesna. Latawce – niby zabawka, a spełniała bardzo ważną rolę w starożytnych Chinach. Powstały one około 2800 lat temu. Używali ich głównie wojskowi, do obliczenia długości dzielącej ich od tunelu nieprzyjaciela. Do konstrukcji wykorzystywano drzewo bambusowe, jedwabnego materiału, dla jakości latawca oraz jedwabnych sznurków(o ile mi wiadomo są to najmocniejsze wiązania, wykorzystywane obecnie w nabojach przeznaczonych na pokazy i festyny, gdzie po wystrzeleniu otwiera się spadochronik(przymocowany na tych sznurkach), który po chwili opada swobodnie na ziemię). Zazwyczaj latawce miały kształt ptaków lądowych w celu zmylenia wroga. Kiedy wróg potrafił już zestrzelić latawiec, razem z nim spadały ulotki propagujące przeznaczone dla wojowników. Miały one na celu (tak jak i dzisiaj) „zrobić z rozumu wodę”.Wielu ludzi uważa, że to bracia Wright jako pierwsi wznieśli się w przestworza. Jednak wg chińskich zapisków rozrywką cesarzy były loty skazańców na latawcu przeznaczonym dla ludzi. Jeden z nich przeleciał aż 3 km, kiedy to bracia Wright podczas pierwszych prób przelecieli zaledwie 280 m . Dzięki wielkim latawcom wróżono również przyszłość. Przed morską wyprawą handlową przywiązywano do latawca tak idiotyczną bądź pijaną osobę, która się na to zgodzi. Jeśli uniesie się, można spokojnie ruszać z misją handlową, jeżeli nieszczęśnik spadnie, nie warto wsiadać na pokład spadochronu przypisuje się Leonardowi Da Vinciemu. Zapomniano wspomnieć, iż Chińczycy półtora tysiąclecia wcześniej używali jest też stwierdzenie, że to Europejczycy wynaleźli balony napędzane ciepłym powietrzem. Już w Epoce Trzech Królestw (III w. plemię w południowej części Chin używało tego środka rozrywki i też nie są w pełni europejskim wynalazkiem. Ich prototypem była „bambusowa ważka”(kiedyś o ile się nie mylę w chipsach dołączano taki wiatraczek jako dodatek).Pismo – jest to jedno z głównych wynalazków chińskich. Bez niego nie istniałaby historia, nie istniałoby wiele rzeczy, z których sobie sprawy nie zdajemy. W starożytnych Chinach powstało pismo piktograficzne( obrazkowe). Obecnie niewielką częścią znaków są także „krzaczki” ideograficzne (wyrażenie treści bez użycia liter). W Chinach wynaleziono również druk, papier oraz proch – o czym nie będę się rozpisywał, gdyż są to najbardziej znane wynalazki. Kompas- trzecie(po druku i papierze) z Wielkich Wynalazków. Na czym polega działanie tego urządzenie nie muszę wyjaśniać. Chińczyków zaczął interesować magnetyzm od kiedy tylko go odkryli. Kiedy Europejczycy dostali w swoje ręce kompas myśleli, że jest to korzystanie z zasobów magii, dlatego kapitanowie okrętów, kryli go przed resztą załogi. W przeciwieństwie do obecnych kompasów , ten zawsze wskazywał południe. Przed odkryciem magnetyzmu skonstruowano wóz , na którym postawiono figurę zawsze wskazującą południe. Wykorzystano tu przekładnie. Był to również wielki szok dla Europejczyków , którzy przybyli do Chin. Należy także pamiętać, iż kompas służył do sprawdzania feng shui(planowanie miast tak, aby współgrały z naturą). Idea szerokości i długości geograficznych również narodziła się w Chinach – jej twórcą był Zhang Heng. Jednym z wynalazków tego inżyniera i matematyka było urządzenie sygnalizujące cesarza o trzęsieniu to wielkie urządzenie z 8 głowami - każda wskazywała jeden kierunek świata. Podczas trzęsienie ziemi kula z paszczy smoka wpadała do paszczy żaby wskazując kierunek trzęsienia ziemi. Nadworny historyk opisuje, jak nawracano sceptyków: Pewnego razu jeden ze smoków wypuścił z paszczy kulkę, chociaż nie było żadnego wyczuwalnego wstrząsu. Wszyscy uczeni w stolicy byli zadziwieni tym dziwnym przypadkiem, który zdarzył się pomimo braku trzęsienia ziemi. Jednakże kilka dni później przybył posłaniec z wiadomością o trzęsieniu ziemi w Longxi w prowincji Gansu, około 200 kilometrów na północny-zachód. Na tej podstawie wszyscy uznali tajemniczą moc instrumentu. Od tego czasu wyznaczanie kierunku, z jakiego przychodzi trzęsienie ziemi, stało się obowiązkiem urzędników Biura Astronomii i godnym podziwu jest tzw. tryskająca misa. Dwa uchwyty przy wypełnionej wodą wazie przez odpowiednie pocieranie powinny „unieść wodę w powietrze”. Woda po prostu zaczyna tryskać do góry. Woda może tryskać nawet do 1 metra. Mówi się, iż cesarze myli dzięki tym naczyniom Państwie Środka odkryto również efekt żyroskopowy. Ponieważ, duża część ludzi nie kojarzy, z czym je się żyroskop podam jeden przykład. Ucząc się jeździć na rowerze, na pewno próbowaliście jazdy bez trzymania kierownicy. Dzieje się tak właśnie dzięki efektowi żyroskopowemu działającemu na przednie drogomierze powstały również w Chinach. Działy one tylko dzięki przekładnią. Umówiony sygnał(np. uderzenie figurki o dzwonek) sygnalizował przebycie danej odległości(zazwyczaj 10 albo 1 Li [li ≈ 500 m]).Chińczycy bez przeszkód potrafili wykorzystać siłę wiatru. Stworzyli pojazdy napędzane przez wiatr, które umożliwiały przejażdżkę dla nawet 30 osób naraz. Ten środek transportu napędzano poprzez dodanie żagla do zwykłego wozu. Obecnie jednym ze sportów jest jazda „samochodami żaglowymi”(ta nazwa to mój wymysł, nie wiem, czy takowa istnieje).Skoro o żaglach mowa, to dlaczego by nie wspomnieć o żegludze? Nie mogę powiedzieć, że Chińczycy wynaleźli łodzie zasilane siłą wiatru. Jedno jest pewne – jako pierwsi nauczyli się pływać statkami żaglowymi pod wiatr, kiedy to w Europie uważano, iż jest to niemożliwe. Odkryciem starożytnych Chin były również pierwsze rakiety wieloczłonowe. W tym czasie była to broń o największym zasięgu. Pod koniec lotu, kiedy spalała się resztka prochu, rakieta wystrzeliwała dodatkowe pociski, zapalające maszty Anglicy w 1842 r. atakowali chińskie wybrzeża statkami o napędzie kołowym, byli zaskoczeni, że Chińczycy posiadali podobne jednostki. Jak się okazuje jeszcze 1000 lat wcześniej Chińczycy dysponowali podobnymi, mniej ulepszonymi statkami. Ten wynalazek był pomysłem Państwa Środka, za pewne dotarł do Europy już podczas pierwszych wypraw do Shi Huang – pierwszy cesarz, jeden z najsurowszych, gdyż władza odbiła mu rozum. Jednak szanowany i ceniony przez swój lud. To on stworzył 8 tysięcy terakotowych rzeźb, które początkowo miały mu pomóc osiągnąć nieśmiertelność, a w momencie kiedy okazało się, że jest to absurdalny pomysł, rzeźby z terakoty stały się służącymi w drodze pośmiertnej. Kiedy odkryto zakopane posągi znaleziono też część broni, leżącej pod rzeźbami. Za pewne każdy wojownik miał broń. Co najlepsze, mimo upływu 2000 lat miecze zakopane pod ziemią zachowały swoją ostrość. Świadczy to o jakości wykonanego kusze powstały właśnie w Chinach. Mimo dużej produkcji owej broni mechanizmy spustowe były wykonane tak precyzyjnie jak przy dzisiejszej broni. Wyprzedzały one o 1300 lat swoje odpowiedniki w Europie. Kusza posiadała magazynki na strzały. Stworzono więc pierwszą broń maszynową. W ciągu 15 minut przeciętny kusznik mógł wystrzelić 2000 konne było również znaczniej rozwinięte niż w Europie. Wynalazkiem, który podwyższał ten poziom były metalowe strzemiona zapewniające dominację na europejskich polach wynalazków znacznie usprawniło chińskie rolnictwo, żelazny pług. Można było go używać nawet na twardej ziemi, zmieszanej z licznymi kamieniami. Zakrzywiony lemiesz pozwalał na odrzucanie wykopanej ziemi na mnożącym plony było sianie niektórych roślin w rzędach. Pozwalało to na swobodny rozwój roślin. Po raz pierwszy wykorzystano tutaj siewniki, które usprawniły rolnictwo. Metoda ta dodawała efektywności ponieważ zakopane pod ziemią ziarna nie kusiły okolicznego ptactwa na podkradanie ich. W tym samym czasie chłopi nie mogli się uporać z denerwującymi ptakami zżerającymi część nasion. Drewniane woły popularnie nazywane taczkami też powstały w Kanał – wielkie osiągnięcie, niestety w Europie mało popularne. Jest to sieć irygacyjna łącząca żyzną południowowschodnią część Chin z pustynną północnowschodnią częścią Chin. Budowa kanału rozpoczęła się ok. V w. Liczy on ok. 2000 km a szerokość wynosi 20-320 m. Najbardziej zadziwiający fakt jest taki, iż ok. 200 km zrobiono w ciągu 3 lat. Reszta kanału była budowana wolniej. Często używana jako sposób komunikacji. Mnóstwo mostów wzniesiono nad tym kanałem. Są one w kształcie łuku, na tyle wielkiego, aby statki transportujące bez problemu się zmieściły. Kanał przecina 5 głównych rzek chińskich : Huang He, Jangcy, Huai He, Hai He Qiantang Jiang. Na kanale zbudowane są 24 śluzy kanałowe. Służą one do pokonywania różnic poziomu wody przez statki. Powszechnie uznaje się, że jej pomysłodawcą był Leonardo Da Vinci. Jednak w Chinach pojawiła się ona trochę wcześniej, co widać na powyższym przykładzie. Pompy łańcuchowe zasilane wiatrem też zostały wynalezione w Chinach. Dzięki nim przenoszono wodę z niższych terenów na wyższe. Kiedy Marco Polo przybył do Chin jego uwagę zwróciło targowisko. Byli tam tancerze, muzycy, poeci, no i oczywiście handlarze. Bardzo tanio można było kupić wiele rzeczy. W niektórych miastach formą płatniczą był jedwab. W jednym z budynków oferowano mu jedzenie za pieniądze. Pomysł ten przywieziono do Europy i nazwano go restauracją(chociaż coś podobnego działało już w Europie). W chińskich restauracja zaobserwował możliwość kupna dań na wynos. Strasznie smakował mu makaron. W Europie jednak makaron pojawił się wcześniej. Najprawdopodobniej arabowie dostarczyli go kilka wieków wcześniej do Europy. Nowością dla niego było picie alkoholu destylowanego – pierwszego na świecie. Marco Polo zaobserwował również składane parasole. Nie będę opisywał Wielkiego Muru Chińskiego, czy też innych popularnych wynalazków, gdyż większość z Was na pewno o nich dużo słyszała. Chciałbym powiedzieć słowem zakończenia, iż potęga chińska traciła na wartości dopiero w XIX w. po odkryciu maszyny parowej. Wydaje mi się jednak, że gdyby na początku poprzedniego stulecia nie miała miejsce taka sytuacja jak się wydarzyła, to Chiny nadal byłyby potęgą. Owszem, teraz produkcja Chin jest największa na świecie. ChRL nie zasługuje jednak na miano potęgi. Tandeta, tandeta i jeszcze raz tandeta. Obecna władza każe produkować na ilość nie na jakość. Moim zdaniem poprzez przywrócenie cesarstwa, produkcja w Chinach byłaby podobna do japońskiej. Hu Jintao pewnie nie docenia pracy tych, którzy przez tysiące lat starali się o dobre imię Chin na całym świecie. Jak to zawsze wypada na koniec powiedzieć: „Ma ktoś jakieś pytania?”Źródła: „Inventions of the Great Ancient Chinese Empire” – angielski film dokumentalny z Discovery Science„ – niestety tylko angielska wersja wikipedii„ Marca Polo „Opisanie świata”(przekład Anny-Ludwiki Czerny, 1953)„ „ „ „ „ „ „ „ „ „ - zdjęcia Pisać o kuchni chińskiej to trochę tak, jak pisać o jedzeniu w ogóle. Nie wiem czy jest drugie takie miejsce na świecie, gdzie mamy do czynienia z aż tak ogromną różnorodnością, mnogością wyboru i powszechnym dostępem do najdziwniejszych składników. Za mną już blisko dwa lata spędzone w tym kraju, a chińska kuchnia nie przestaje mnie zaskakiwać. Co rusz natrafiam na nowe dania, dowiaduję się o jeszcze dziwniejszych potrawach i zwyczajach i poznaję smaki, o jakich mi się nie śniło. Dzisiaj chciałabym opowiedzieć trochę o tym, co w kuchni tego kraju zadziwia mnie najbardziej, do jakich zwyczajów już się przyzwyczaiłam i przyjęłam je jak swoje i kilku potrawach, których nie zapomnę do końca życia. Pragnę również zaznaczyć, że posiliłam się o przeprowadzenie małej ankiety wśród koleżanek z pracy. Nie są to oczywiście żadne wyszukane badania i nie można traktować ich zbyt poważnie, ale wesprę się ich wynikami w kilku miejscach poniżej, gdyż zgodność w przypadku niektórych kwestii jest naprawdę niesamowita. Chińczycy jedzą wszystko! Nigdy nie zapomnę wypowiedzi pewnej Chinki, która podczas wystawnego obiadu z okazji Dnia Kobiet, uraczyła nas takim oto powiedzonkiem: „Chińczycy jedzą wszystko co pływa, ale nie jest łodzią, wszystko co lata, ale nie jest samolotem i wszystko co chodzi, ale nie jest człowiekiem”. Myślę, że to zdanie znakomicie obrazuje upodobania kulinarne w Chinach. Naprawdę nie ma takiej rzeczy, na którą ci ludzie by się nie pokusili. Nie ma wątpliwości, że każde zabite zwierzę zostanie doszczętnie zjedzone, bo je się zarówno mięso jak i wszelkie podroby, a także skórę, tłuszcz, szyjki, raciczki, głowy, pyszczki, łapki, krew, szpik, a w przypadku małych ryb nawet łuski i ości! Na targach widzieliśmy nie tylko niezliczone gatunki ptaków, najróżniejszych owoców morza, ale także takie okazy jak aligatory i jeżozwierze (widok odciętej głowy aligatora przypuszczalnie pozostanie ze mną już do końca życia). Co gorsza, jak mieliśmy okazję się przekonać, w Chinach je się również gatunki zagrożone, w tym chociażby salamandry olbrzymie. Aby było sprawiedliwie, muszę jednak dodać, że nie wszyscy Chińczycy jedzą wszystko i wiele z tych najdziwniejszych przysmaków je się okazyjnie, a nie na porządku dziennym. Na pewno każdy słyszał, że w Chinach je się psy, co jest prawdą, ale nie jest to powszechna praktyka. Z tego co wiem, ten zwyczaj jest bardziej popularny na zachodzie kraju, a nie tu gdzie ja mieszkam, czyli na wschodzie. Ja osobiście nigdy nie widziałam psa w restauracyjnym menu, a wielu z moich znajomych zarzeka się, że psiego mięsa nigdy by nie tknęło. Z drugiej jednak strony, Chińczyków ciężko upchnąć w jakiekolwiek ramy i w tym miejscu muszę przytoczyć wypowiedź jednej z nauczycielek z mojej poprzedniej szkoły. Zaznaczam, że jest to zapis w 100 % oryginalny: „In China u can catch dogs and cats and sell them for money. Some of them r cooked. So poor of them.” Chińczycy jedzą dużo. To fakt niezaprzeczalny. Chińczycy pochłaniają ogromne ilości jedzenia, czego byliśmy świadkami wielokrotnie. Lubią też zamówić więcej niż mogą zjeść i dlatego często widzimy jak ze stolików w restauracjach sprzątane są prawie nietknięte dania. Trochę to smutne, zwłaszcza, że wiele osób utrzymuje, że w tym kraju bardzo ważne jest, aby nie marnować jedzenia. My jakoś tego nie widzimy. Natomiast to, co widzimy bardzo często, to wielkie uczty, czy to rodzinne, czy to służbowe. Chińczycy lubią chodzić do restauracji i chętnie oddają się tej przyjemności. W niektórych przybytkach czasami ciężko jest znaleźć wolny stolik, zwłaszcza w dużych centrach handlowych. Chińczycy lubią mięso. Lubią to mało powiedziane. Oni kochają mięso. Życie wegetarianina w tym kraju jest ciężkie. Życie weganina w niektórych miejscach mogłoby być niemożliwe. Tak mi się przynajmniej wydaje. Zamówić danie bez mięsa oczywiście się da. Do wyboru jest naprawdę wiele opcji. Ale pozostaje jeszcze pytanie, jak te potrawy zostały przygotowane. Otóż ja bardzo często znajduję w moich warzywach małe kawałki mięsa. Często wydaje mi się również, że dania przygotowywane są na tłuszczu zwierzęcym. O zupach nawet nie wspomnę. Poza tym, wegetarianie zamawiając w chińskich restauracjach spotykają się z niezrozumieniem ze strony kelnerów. Byłam świadkiem sytuacji, gdy znajoma buddystka chciała wegetariańskie danie, na co obsługa zaproponowała jej kurczaka. Gdy odmówiła, zaproponowano jej rybę. Wszystko trwało w nieskończoność i było bardzo niedorzeczne. Natomiast pewna Amerykanka, która przybyła do naszej szkoły kilka miesięcy temu jako wegetarianka, wkrótce postanowiła zacząć jeść kurczaka, a niedawno również szynkę. Zmusiła ją do tego sytuacja. Myślę, że aby mieć całkowitą pewność, że nasze danie jest wegetariańskie, trzeba iść do specjalnej restauracji. Takie oczywiście są, ale głównie w dużych miastach. W tych mniejszych, a o prowincji już nawet nie wspominając, może być naprawdę ciężko. No chyba, że nie przeszkadza nam fakt, że każde zamówienie posiłku będzie prawdziwą przeprawą, pełną niedorzeczności i wzajemnego niezrozumienia. W tym miejscu posłużę się również moją ankietą. Otóż zapytałam moje młode, chińskie koleżanki, czy kiedykolwiek rozważały przejście na wegetarianizm lub weganizm. Na 12 osób tylko jedna odpowiedziała, że tak. Wcale nie oznacza to jednak, że jest wegetarianką, ona prawdopodobnie tylko o tym myślała. Inne odpowiedzi brzmiały następująco: – Nie. – Nie. Nigdy. Kocham mięso. – Nie. Nigdy. Kocham mięso, poza psem! – Nie, kocham mięso. – Tak, myślałam o tym, ale nigdy nie spróbuję. – Tak. Myślałam o tym. Ale nie mogę sobie wyobrazić, że miałabym nie jeść mięsa. – Oczywiście, że nie. – Nie. Lubię mięso. Nawet gdybym chciała schudnąć to i tak będę jadła mięso. Chińczycy lubią się dzielić. Do naszych ulubionych chińskich zwyczajów należy dzielenie się posiłkami. Wiele restauracji ma specjalne stoły, z dużymi, obrotowymi płytami. Dania przynoszone są na talerzach i układane na płycie. Później każdy przesuwa płytą aby przenieść na swój talerz to, na co ma ochotę. W ten sposób można zamówić dużo różnych potraw i spróbować wielu rzeczy na raz. Gdy pierwszy raz zabrano nas na taki obiad, byliśmy zachwyceni. Za każdym kolejnym razem zresztą też. Co więcej, jedzenie w bardziej ekskluzywnych restauracjach bardzo różni się od tego, które można zjeść w małych, lokalnych knajpkach. Osiedlowe przybytki mają zazwyczaj skromne menu, podczas gdy w dużych, ekskluzywnych restauracjach można spróbować prawdziwych rarytasów. Za przykład niech posłuży nasza świąteczna kolacja zorganizowana przez szkołę, w której obecnie uczymy. Na naszym stole pojawił się surowy łosoś na lodzie, ananasy z wydrążonymi środkami, w których było pyszne danie z ryżu, sushi, ciastka z durianem, ogromne i przepyszne krewetki, curry z wołowiną oraz kilka innych rewelacji. Naprawdę ciężko było zdecydować, czego spróbować najpierw. Chińczycy których nie stać na drogie restauracje też jedzą razem i ze wspólnych talerzy. Bardzo często widzimy jak rozkładają małe stoliki i wspólnie przy nich zasiadają. A widzimy to dlatego, że często robią to w miejscach pracy. Widzieliśmy zastawiony stół na środku sklepu z pamiątkami, widzieliśmy ludzi przy stoliku na środku alejki w centrum handlowym, a ostatnio widzieliśmy ekipę stojącą za ladą w naszym lokalnym supermarkecie i wcinającą coś ze wspólnego gara (swoją drogę wyglądało to nieziemsko, nigdy wcześniej nie zauważyłam, że mają tam stanowisko do gotowania). Takie widoki to stały element miejskiego krajobrazu w Chinach. Element, który nie ukrywam, bardzo mi się podoba. Chińczycy jedzą na ulicy. W Chinach bardzo popularne są małe, przenośne stanowiska do gotowania. Na ulicach co rusz widzimy przejeżdżające w te i wewte gabloty z wymyślnymi kawałkami mięsa gotowymi do sprzedaży albo z grillami gotowymi do użytku. Ich właściciele przemieszczają się z miejsca w miejsce, rozkładają swoje sprzęty i sprzedają jedzenie wprost na chodniku. Zazwyczaj tworzą się całe skupiska takich osób, oferujących bardzo podobne produkty. Na przykład tuż pod naszym blokiem, praktycznie co wieczór, rozkładają się małe budki, często ze stolikami i rozpoczyna się nocne grillowanie. Przy dużych skrzyżowaniach, sprzedawcy rozkładają się przy wszystkich czterech stronach ulicy. Bardzo często sprzedają też piwo (w niskiej cenie), więc można sobie urządzić małą imprezkę. O poranku też wszędzie stoją wózki i ludzie sprzedają jedzenie śniadaniowe. Całe ulice przeistaczają się nagle w jedną, wielką jadłodajnię. Jedni pieką placki w okrągłych piecach, inni serwują baozi (bułeczki na parze), jeszcze inni smażą naleśniki. Chińczycy jedzą dziwne śniadania. Skoro jesteśmy przy temacie śniadań, to muszę przyznać, że na początku ciężko było mi się przyzwyczaić do chińskich zwyczajów śniadaniowych. Ja przez większość życia na śniadanie jadłam kanapki, a te są w tym kraju praktycznie niedostępne, a już na pewno nie w takiej formie, jak ja bym sobie tego życzyła. Po pierwsze, jeśli już uda nam się w Chinach kupić coś co przypomina kanapkę, to na pewno będzie ona słodka. Chińczycy lubują się w słodkim chlebie tostowym i jedzą go bez żadnych dodatków. Ja nie znoszę chleba tostowego, który nie jest opieczony. Jest dla mnie po prostu niejadalny. W związku z tym pozostają mi bagietki, które są w miarę ok, ale od polskiego pieczywa wciąż dzielą je miliony lat świetlnych. Sama bagietka wciąż nie rozwiązuje jednak problemu. Kolejną rzeczą jak dla mnie nie do przeskoczenia, jest słodka wędlina. Słodkie parówki, słodka szynka, słodkie kiełbaski, ble-eh. Oprócz tego, w Chinach ciężko o dobre warzywa. Ja staram się w ogóle nie jeść surowych warzyw gdyż im nie ufam i zawsze mam wrażenie, że prędzej mi zaszkodzą niż pomogą. Jak widzę w jakich warunkach uprawiane są tutaj rośliny i przy jakich drogach się znajdują, to naprawdę odbiera mi to apetyt. Co więcej, one prawie wcale nie mają smaku. Pomidory potrafią być tak bez wyrazu, że równie dobrze mogłoby ich nie być. A zatem, skoro nie ma co liczyć na porządne kanapki, to co jeść w Chinach na śniadanie? Otóż jak już wspomniałam, na początku nie było mi łatwo przestawić się na tutejsze zwyczaje. A wszystko to dlatego, że chińskie śniadania bardziej przypominają polskie obiady. Przede wszystkim, zawsze są na gorąco. Ogólnie to dobrze, bo ciepłe jedzenie doda nam więcej energii z rana, ale ja jakoś nigdy nie mam ochoty na pierogi z mięsem o poranku. Moim wymarzonym daniem o ósmej rano nie jest też rosół z makaronem i warzywami. Ociekające tłuszczem i smażone na głębokim oleju kawałki ciasta? Gorące, podejrzane, rybne kulki? Dziwne tofu? Tłuste naleśniki z kawałkami kurczaka? Żadna z tych rzeczy nie znalazłaby się na moim stole, gdybym miała inny wybór. Ostatnia rzecz o jakiej chciałabym w tym kontekście wspomnieć, to kawa. O ile napój ten robi się w Chinach coraz bardziej popularny i na przykład w Jinhua kawiarnie są dosłownie na każdym kroku (aczkolwiek zdarza się, że nie ma w nich kawy, co jest klasycznym, chińskim paradoksem), to większość Chińczyków do śniadania wciąż wybiera inne napoje, w tym gorące mleko sojowe z plastikowego woreczka. Dlatego jeśli w naszej okolicy nie ma żadnej zrobionej na zachodni styl kawiarni, to nigdzie indziej kawy nie uświadczymy. Nie będzie jej na żadnym z przydrożnych stoisk, ani w garkuchni, ani w żadnej z małych, lokalnych restauracyjek. Gdy mieszkaliśmy w Suzhou, kawa była dla nas luksusowym towarem, który nabywaliśmy tylko podczas weekendowych wypadów do centrum. W Hangzhou mieliśmy szczęście, bo w naszej okolicy była kawiarenka internetowa, która o dziwo serwowała kawę. Bardzo często musieliśmy długo na nią czekać, gdyż zazwyczaj byliśmy pierwszymi tego dnia klientami zamawiającymi ten napój i najpierw trzeba było uruchomić ekspres, ale była. Teraz, gdy mieszkamy w Jinhua, ten problem na szczęście dla nas nie istnieje. Mamy tu w pobliżu kawiarnię i KFC, które też serwuje kawę. Inna sprawa, że w obu wydaniach daleko jej do ideału. Chińczycy jedzą dużo ryżu i makaronu. Chyba dla nikogo nie będzie zaskoczeniem, gdy napiszę, że Chińczycy jedzą dużo ryżu. Jest to dość oczywiste. Drugim podstawowym składnikiem chińskich potraw, jest natomiast makaron. W wielu restauracjach, zwłaszcza muzułmańskich, wyrabia się go ręcznie i jest naprawdę pyszny. Gdy zapytałam moje koleżanki co jedzą na lunch i obiad, wszystkie 12 wymieniły ryż przy co najmniej jednym posiłku, a 8 z nich również makaron. Chińczycy bardzo lubią też pierogi, które serwowane są praktycznie wszędzie i na wiele, różnych sposobów. Moim odkryciem w tym kraju są pierogi z jajkiem i szczypiorkiem. Pycha! Lubię też z warzywami, co w Chinach zazwyczaj oznacza tylko zielone warzywa. Co ciekawe, Chińczycy lubią maczać pierogi w occie. Ja sama tego zwyczaju jednak nie przejęłam. Chińczycy jedzą dziwne rzeczy. O dziwnych, chińskich potrawach można by napisać całą książkę i to pewnie w kilku tomach. Ja, po blisko dwóch latach w tym kraju, wciąż jestem na nowo zaskakiwana. Jednak aby jeszcze urozmaicić ten temat, postanowiłam zapytać moje chińskie koleżanki, co ich zdaniem jest najdziwniejszą potrawą jaką jedzą ludzie. Zagadnienie podzieliłam na dwa pytania, tak aby dotyczyły dziwnych potraw na świecie i tych w Chinach. Jak się okazało, w wielu przypadkach dziewczyny udzieliły takiej samej odpowiedzi na oba pytania. Natomiast te, które udzieliły różnych odpowiedzi i tak w obu przypadkach wymieniły potrawy, które w Chinach występują, co tylko potwierdza fakt, że tutejsze jedzenie potrafi być naprawdę nietypowe. A oto niektóre z odpowiedzi: – smażone robaki (wymienione przez pięć osób) – mózg małpy – mózg świni – skorpiony – organy wewnętrzne – ślimaki – psy – karaluchy – węże – kacze głowy i absolutny hit: – wiosenny mocz małych chłopców i gotowane w nim jajka z zarodkami w środku. Te odpowiedzi uświadomiły mi, że jeśli chodzi o jedzenie, to potrafię być bardziej chińska niż moje koleżanki. Okazuje się bowiem, że z powyższych potraw, próbowałam aż czterech pozycji i myślę, że na tym się nie skończy. Na pewno odpuszczę sobie tylko mózg małpy i wiosenny mocz. A oto chińskie potrawy, które to dla mnie są dziwne, ale odważyłam się ich spróbować: – kacze szyjki (uwielbiam i jem bardzo często) – kurze łapki (spróbowałam, ale moim ulubionym przysmakiem nigdy nie będą) – rozgwiazda – meduza – smażone robaki – świński mózg – żółw. Raz zdarzyło mi się też trafić na potrawę, która sama w sobie wcale dziwna nie jest, ale jej podanie okazało się mocno zaskakujące. Mowa o fragmencie głowy świni, z której nikt nie usunął zębów. Powyższy tekst został napisany w ramach projektu Klubu Polki. Tym razem tematem są dziwne zwyczaje kulinarne w różnych krajach. Zapraszam do lektury również innych artykułów, które można znaleźć pod adresem:

było sobie trzech chińczyków