Tekst piosenki Ławka z chłopakami. [Zwrotka 1] W domach z betonu, nie ma wolnej miłości. To się dobrze składa, bo trochę unikam jej. Powtórzę Ci znowu wybacz, ale mam co robić. (Będę grał w grę) Dawno nie poczułem nic, ani mi tęskno, ani nowo. Mógłbym napisać o tobie lovesong, ale nie wiem kto jest tobą. Mieszkam nad barem
Jan-Rapowanie, właściwie Jan Stanisław Pasula (ur. 21 listopada 1998 w Krakowie) – polski raper i autor tekstów. Ukończył VI Liceum Ogólnokształcące im. Adama Mickiewicza w Krakowie. W 2015 nielegalnie wydał "Notabene Mixtape", opublikował wiele piosenek będąc w tzw. "rapowym p… read more. Rank.
Janek w przeciwieństwie do nich nie ma czasu na zawieranie różnego rodzaju ofert. Osoby rozpoznawalne często dzięki swojej popularności są twarzą różnych marek – promując je działają na swoich odbiorców w taki sposób, że nakłaniają ich do zakupu produktów w ramach podjętej współpracy.
Tekst piosenki Szkoda. [Zwrotka 1] Brud pod paznokciami skrzeczy, że już czas do domu. Ciągle nie jesteś u siebie, ale adres znasz. Masz cichą nadzieję, że nie powie nic nikomu. Ledwie przekroczyłeś próg, a już zapomniałeś twarz. Kuwra mać, jak Ty tu trafiłeś. Zapamiętasz z tego syfu chociaż imię, czy coś?
Zakochał się Nie wiedział ze Tak życie potoczy się Hejże, hej Janek oświadczył się jej Hejże, hej Z nią Janek ożenił się Hejże," Mejk lof not - Big Cyc "Mam dziurawe, brudne spodnieI koszulkę mam z pacyfą Piję wino, nic nie robięI nie ufam politykom ref. Wokół tyle nienawiści Piękne hasła na sztandarach Tu cinkciarze
Lyrics to Jan-rapowanie Układanka: To nie chińska układanka, którą ciągle mam układać (ej, ej) To nie chińska układanka (ej, ej) Pani psycholog mi mówiła, 'umiej zadać se pytania' Zadałem, zmieniło się od ich zadania Ich zadania to jest to
QmfS. Spis treści Artysta: 1 Bieda: 1 Dziecko: 1 Kara: 1 Kuszenie: 1 Muzyka: 1 Narodziny: 1 Rozpacz: 1 Śmierć: 1 Światło: 1 Janko Muzykant 1NarodzinyPrzyszło to na świat wątłe, słabe. Kumy, co się były zebrały przy tapczanie położnicy, kręciły głowami i nad matką, i nad dzieckiem. Kowalka Szymonowa, która była najmądrzejsza, poczęła chorą pocieszać: 2— Dajta — powiada — to zapalę nad wami gromnicę, juże z was nic nie będzie, moja kumo; już wam na tamten świat się wybierać i po dobrodzieja by posłać, żeby wam grzechy wasze odpuścił. 3— Ba! — powiada druga. — A chłopaka to zara trza ochrzcić; on i dobrodzieja nie doczeka, a — powiada — błogo będzie, co choć i strzygą się nie ostanie. 4Tak mówiąc zapaliła gromnicę, a potem wziąwszy dziecko pokropiła je wodą, aż poczęło oczki mrużyć, i rzekła jeszcze: 5— Ja ciebie „krzcę” w Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego i daję ci na przezwisko Jan, a teraz–że, duszo „krześcijańska”, idź, skądeś przyszła. Amen! 6Ale dusza chrześcijańska nie miała wcale ochoty iść, skąd przyszła, i opuszczać chuderlawego ciała, owszem, poczęła wierzgać nogami tego ciała, jako mogła, i płakać, chociaż tak słabo i żałośnie, że jak mówiły kumy: „Myślałby kto, kocię nie kocię albo co!” 7Posłano po księdza; przyjechał, zrobił swoje, odjechał, chorej zrobiło się lepiej. W tydzień wyszła baba do roboty. Chłopak ledwo „zipał”, ale zipał; aż w czwartym roku okukała kukułka na wiosnę chorobę, więc się poprawił i w jakim takim zdrowiu doszedł do dziesiątego roku życia. 8BiedaChudy był zawsze i opalony, z brzuchem wydętym, a zapadłymi policzkami; czuprynę miał konopną, białą prawie i spadającą na jasne, wytrzeszczone oczy, patrzące na świat, jakby w jakąś niezmierną dalekość wpatrzone. W zimie siadywał za piecem i popłakiwał cicho z zimna, a czasem i z głodu, gdy matula nie mieli co włożyć ani do pieca, ani do garnka; latem chodził w koszulinie przepasanej krajką i w słomianym „kapalusie”, spod którego obdartej kani spoglądał, zadzierając jak ptak głowę do góry. Matka, biedna komornica, żyjąca z dnia na dzień niby jaskółka pod cudzą strzechą, może go tam i kochała po swojemu, ale biła dość często i zwykle nazywała „odmieńcem”. W ósmym roku chodził już jako potrzódka za bydłem lub, gdy w chałupie nie było co jeść, za bedłkami do boru. Że go tam kiedy wilk nie zjadł, zmiłowanie Boże. 9Artysta, DzieckoBył to chłopak nierozgarnięty bardzo i jak wiejskie dzieciaki przy rozmowie z ludźmi palec do gęby wkładający. Nie obiecywali sobie nawet ludzie, że się wychowa, a jeszcze mniej, żeby matka mogła doczekać się z niego pociechy, bo i do roboty był ladaco. MuzykaNie wiadomo, skąd się to takie ulęgło, ale na jedną rzecz był tylko łapczywy, to jest na granie. Wszędzie też je słyszał, a jak tylko trochę podrósł, tak już o niczym innym nie myślał. Pójdzie, bywało, do boru za bydłem albo z dwojakami na jagody, to się wróci bez jagód i mówi szepleniąc: 10— Matulu! Tak ci coś w boru „grlało”. Oj! Oj! 11A matka na to: 12— Zagram ci ja, zagram! Nie bój się! 13Jakoż czasem sprawiała mu warząchwią muzykę. Chłopak krzyczał, obiecywał, że już nie będzie, a taki myślał, że tam coś w boru grało… Co? Albo on wiedział?… Sosny, buki, brzezina, wilgi, wszystko grało: cały bór, i basta! 14Echo też… W polu grała mu bylica, w sadku pod chałupą ćwirkotały wróble, aż się wiśnie trzęsły! Wieczorami słuchiwał wszystkich głosów, jakie są na wsi, i pewno myślał sobie, że cała wieś gra. Jak posłali go do roboty, żeby gnój rozrzucał, to mu nawet wiatr grał w widłach. 15Zobaczył go tak raz karbowy, stojącego z rozrzuconą czupryną i słuchającego wiatru w drewnianych widłach… zobaczył i odpasawszy rzemyka dał mu dobrą pamiątkę. Ale na co się to zdało! Nazywali go ludzie „Janko Muzykant”!… Wiosną uciekał z domu kręcić fujarki wedle strugi. Nocami, gdy żaby zaczynały rzechotać, derkacze na łąkach derkotać, bąki po rosie burczyć; gdy koguty piały po zapłociach, to on spać nie mógł, tylko słuchał i Bóg go jeden wie, jakie on i w tym nawet słyszał granie… Do kościoła matka nie mogła go brać, bo jak, bywało, zahuczą organy lub zaśpiewają słodkim głosem, to dziecku oczy tak mgłą zachodzą, jakby już nie z tego świata patrzyły… 16Stójka, co chodził nocą po wsi i aby nie zasnąć, liczył gwiazdy na niebie lub rozmawiał po cichu z psami, widział nieraz białą koszulę Janka, przemykającą się w ciemności ku karczmie. Ale przecież chłopak nie do karczmy chodził, tylko pod karczmę. Tam przyczaiwszy się pod murem, słuchał. Ludzie tańcowali obertasa, czasem jaki parobek pokrzykiwał: „U–ha!” Słychać było tupanie butów, to znów głosy dziewczyn: „Czegóż?” Skrzypki śpiewały cicho: „Będziem jedli, będziem pili, będziewa się weselili”, a basetla grubym głosem wtórowała z powagą: „Jak Bóg dał! Jak Bóg dał!” Okna jarzyły się światłem, a każda belka w karczmie zdawała się drgać, śpiewać i grać także, a Janko słuchał!… 17Co by on za to dał, gdyby mógł mieć takie skrzypki grające cienko: „Będziem jedli, będziem pili, będziewa się weselili.” Takie deszczułki śpiewające. Ba! Ale skąd ich dostać? Gdzie takie robią? Żeby mu przynajmniej pozwolili choć raz w rękę wziąć coś takiego!… Gdzie tam! Wolno mu tylko było słuchać, toteż i słuchał zwykle dopóty, dopóki głos stójki nie ozwał się za nim z ciemności: 18— Nie pójdziesz–że ty do domu, utrapieńcze? 19Więc wówczas zmykał na swoich bosych nogach do domu, a za nim biegł w ciemnościach głos skrzypiec: „Będziem jedli, będziem pili, będziewa się weselili”, i poważny głos basetli: „Jak Bóg dał! Jak Bóg dał! Jak Bóg dał!”. 20Gdy tylko mógł słyszeć skrzypki, czy to na dożynkach, czy na weselu jakim, to już dla niego było wielkie święto. Właził potem za piec i nic nie mówił po całych dniach, spoglądając jak kot błyszczącymi oczyma z ciemności. Potem zrobił sobie sam skrzypki z gonta i włosienia końskiego, ale nie chciały grać tak pięknie jak tamte w karczmie: brzęczały cicho, bardzo cichutko, właśnie jak muszki jakie albo komary. Grał jednak na nich od rana do wieczora, choć tyle za to odbierał szturchańców, że w końcu wyglądał jak obite jabłko niedojrzałe. Ale taka to już była jego natura. Dzieciaczyna chudł coraz bardziej, brzuch tylko zawsze miał duży, czuprynę coraz gęstszą i oczy coraz szerzej otwarte, choć najczęściej łzami zalane, ale policzki i piersi wpadały mu coraz głębiej i głębiej… 21Wcale nie był jak inne dzieci, był raczej jak jego skrzypki z gonta, które zaledwie brzęczały. Na przednówku przy tym przymierał głodem, bo żył najczęściej surową marchwią i także chęcią posiadania skrzypek. 22Ale ta chęć nie wyszła mu na dobre. 23We dworze miał skrzypce lokaj i grywał czasem na nich szarą godziną, aby się podobać pannie służącej. Janko czasem podczołgiwał się między łopuchami, aż pod otwarte drzwi kredensu, żeby im się przypatrzeć. Wisiały właśnie na ścianie naprzeciw drzwi. Więc tam chłopak duszę swoją całą wysyłał ku nim przez oczy, bo mu się zdawało, że to niedostępna jakaś dla niego świętość, której niegodzien tknąć, że to jakieś jego najdroższe ukochanie. A jednak pożądał ich. Chciałby przynajmniej raz mieć je w ręku, przynajmniej przypatrzeć się im bliżej… Biedne małe chłopskie serce drżało na tę myśl ze szczęścia. 24ŚwiatłoPewnej nocy nikogo nie było w kredensie. Państwo od dawna siedzieli za granicą, dom stał pustkami, więc lokaj przesiadywał na drugiej stronie u panny pokojowej. Janko, przyczajony w łopuchach, patrzył już od dawna przez otwarte szerokie drzwi na cel wszystkich swych pożądań. Księżyc właśnie na niebie był pełny i wchodził ukośnie przez okno do kredensu, odbijając je w kształcie wielkiego jasnego kwadratu na przeciwległej ścianie. Ale ten kwadrat zbliżał się powoli do skrzypiec i w końcu oświetlił je zupełnie. Wówczas w ciemnej głębi wydawało się, jakby od nich biła światłość srebrna; szczególniej wypukłe zgięcia oświecone były tak mocno, że Janek ledwie mógł patrzeć na nie. W onym blasku widać było wszystko doskonale: wcięte boki, struny i zagiętą rączkę. Kołeczki przy niej świeciły jak robaczki świętojańskie, a wzdłuż zwieszał się smyczek na kształt srebrnego pręta… 25Ach! Wszystko było śliczne i prawie czarodziejskie; Janek też patrzył coraz chciwiej. Przykucnięty w łopuchach, z łokciami opartymi o chude kolana, z otwartymi ustami patrzył i patrzył. To strach zatrzymywał go na miejscu, to jakaś nieprzezwyciężona chęć pchała go naprzód. Czy czary jakie, czy co?… Ale te skrzypce w jasności czasem zdawały się przybliżać, jakoby płynąc ku dziecku… Chwilami przygasały, aby znowu rozpromienić się jeszcze bardziej. Czary, wyraźne czary! KuszenieTymczasem wiatr powiał; zaszumiały cicho drzewa, załopotały łopuchy, a Janek jakoby wyraźnie usłyszał: 26— Idź, Janku! W kredensie nie ma nikogo… Idź, Janku!… 27Noc była widna, jasna. W ogrodzie dworskim nad stawem słowik zaczął śpiewać i pogwizdywać cicho, to głośniej: „Idź! Pójdź! Weź!” Lelek poczciwy cichym lotem zakręcił się koło głowy dziecka i zawołał: „Janku, nie! Nie!” Ale lelek odleciał, a słowik został i łopuchy coraz wyraźniej mruczały: „Tam nie ma nikogo!” Skrzypce rozpromieniły się znowu… 28Biedny, mały, skulony kształt z wolna i ostrożnie posunął się naprzód, a tymczasem słowik cichuteńko pogwizdywał: „Idź! Pójdź! Weź!” 29Biała koszula migotała coraz bliżej drzwi kredensowych. Już nie okrywają jej czarne łopuchy. Na progu kredensowym słychać szybki oddech chorych piersi dziecka. Chwila jeszcze, biała koszulka znikła, już tylko jedna bosa nóżka wystaje za progiem. Na próżno, lelku, przelatujesz jeszcze raz i wołasz: „Nie! Nie!” Janek już w kredensie. 30Zarzechotały zaraz ogromnie żaby w stawie ogrodowym, jak gdyby przestraszone, ale potem ucichły. Słowik przestał pogwizdywać, łopuchy szemrać. Tymczasem Janek czołgał się cicho i ostrożnie, ale zaraz go strach ogarnął. W łopuchach czuł się jakby u siebie, jak dzikie zwierzątko w zaroślach, a teraz był jak dzikie zwierzątko w pułapce. Ruchy jego stały się nagłe, oddech krótki i świszczący, przy tym ogarnęła go ciemność. Cicha letnia błyskawica, przeleciawszy między wschodem i zachodem, oświeciła raz jeszcze wnętrze kredensu i Janka na czworakach przed skrzypcami z głową zadartą do góry. Ale błyskawica zgasła, księżyc przesłoniła chmurka i nic już nie było widać ani słychać. 31Po chwili dopiero z ciemności wyszedł dźwięk cichutki i płaczliwy, jakby ktoś nieostrożnie strun dotknął — i nagle… 32Gruby jakiś, zaspany głos, wychodzący z kąta kredensu spytał gniewliwie: 33— Kto tam? 34Janek zataił dech w piersiach, ale gruby głos spytał powtórnie: 35— Kto tam? 36Zapałka zaczęła migotać po ścianie, zrobiło się widno, a potem… Eh! Boże! Słychać klątwy, uderzenia, płacz dziecka, wołanie: „O! Dlaboga!” Szczekanie psów, bieganie świateł po szybach, hałas w całym dworze… 37Na drugi dzień biedny Janek stał już przed sądem u wójta. 38Mieli–ż go tam sądzić jako złodzieja?… Pewno. KaraPopatrzyli na niego wójt i ławnicy, jak stał przed nimi z palcem w gębie, z wytrzeszczonymi, zalękłymi oczyma, mały, chudy, zamorusany, obity, niewiedzący, gdzie jest i czego od niego chcą? Jakże tu sądzić taką biedę, co ma lat dziesięć i ledwo na nogach stoi? Do więzienia ją posłać czy jak?… Trzeba–ż przy tym mieć trochę miłosierdzia nad dziećmi. Niech go tam weźmie stójka, niech mu da rózgą, żeby na drugi raz nie kradł, i cała rzecz. 39— Bo pewno! 40Zawołali Stacha, co był stójką: 41— Weź go ta i daj mu na pamiątkę. 42Stach kiwnął swoją głupowatą, zwierzęcą głową, wziął Janka pod pachę, jakby jakiego kociaka, i wyniósł ku stodółce. Dziecko, czy nie rozumiało, o co chodzi, czy się zalękło, dość że nie ozwało się ni słowem, patrzyło tylko, jakby patrzył ptak. Albo on wie, co z nim zrobią? Dopiero jak go Stach w stodole wziął garścią, rozciągnął na ziemi i podgiąwszy koszulinę machnął od ucha, dopieroż Janek krzyknął: 43— Matulu! — i co go stójka rózgą, to on: „Matulu! Matulu!!”, ale coraz ciszej, słabiej, aż za którymś razem ucichło dziecko i nie wołało już matuli… 44Biedne, potrzaskane skrzypki!… 45— Ej, głupi, zły Stachu! Któż tak dzieci bije? Toż to małe i słabe i zawsze było ledwie żywe. 46Przyszła matka, zabrała chłopaka, ale musiała go zanieść do domu… Na drugi dzień nie wstał Janek, a trzeciego wieczorem konał już sobie spokojnie na tapczanie pod zgrzebnym kilimkiem. 47ŚmierćJaskółki świergotały w czereśni, co rosła pod przyzbą; promień słońca wchodził przez szybę i oblewał jasnością złotą, rozczochraną główkę dziecka i twarz, w której nie zostało kropli krwi. Ów promień był niby gościńcem, po którym mała dusza chłopczyka miała odejść. Dobrze, że choć w chwilę śmierci odchodziła szeroką, słoneczną drogą, bo za życia szła po prawdzie ciernistą. Tymczasem wychudłe piersi poruszały się jeszcze oddechem, a twarz dziecka była jakby zasłuchana w te odgłosy wiejskie, które wchodziły przez otwarte okno. Był to wieczór, więc dziewczęta wracające od siana śpiewały: „Oj, na zielonej, na runi!”, a od strugi dochodziło granie fujarek. Janek wsłuchiwał się ostatni raz, jak wieś gra… Na kilimku przy nim leżały jego skrzypki z gonta. 48Nagle twarz umierającego dziecka rozjaśniła się, a z bielejących warg wyszedł szept: 49— Matulu?… 50— Co, synku? — ozwała się matka, którą dusiły łzy… 51— Matulu, Pan Bóg mi da w niebie prawdziwe skrzypki? 52Rozpacz— Da ci, synku, da! — odrzekła matka; ale nie mogła dłużej mówić, bo nagle z jej twardej piersi buchnęła wzbierająca żałość, więc jęknąwszy tylko: „O Jezu! Jezu!”, padła twarzą na skrzynię i zaczęła ryczeć, jakby straciła rozum albo jak człowiek, co widzi, że od śmierci nie wydrze swego kochania… 53Jakoż nie wydarła go, bo gdy podniósłszy się znowu spojrzała na dziecko, oczy małego grajka były otwarte wprawdzie, ale nieruchome, twarz zaś poważna bardzo, mroczna i stężała. Promień słoneczny odszedł także… 54Pokój ci, Janku! * 55Nazajutrz powrócili państwo do dworu z Włoch wraz z panną i kawalerem, co się o nią starał. Kawaler mówił: 56— Quel beau pays que l'Italie[1]. 57— I co to za lud artystów. On est heureux de chercher là-bas des talents et de les protéger[2]… — dodała panna. 58Nad Jankiem szumiały brzozy…
TWÓJ TEKST NA FAMIE Łukasz Pośpiech „Janek, do domu!” Przed piekłem Urodzony na Śląsku Jan Gawęda nie przeczuwał, jak szybko dane mu będzie opuścić rodzinny dom. Okupacja zaskoczyła go w wieku dojrzewania i tak oto młody chłopak musiał, wraz z całym otoczeniem, dostosować się do nowej rzeczywistości. Do tej pory żyło mu się całkiem beztrosko, chodził do szkoły i dorabiał sobie czyszcząc motocykle na lokalnym dworze. Okropieństw pierwszej wojny światowej nie miał jak pamiętać. Nie można powiedzieć jednak, żeby jego życie było proste, szczególnie po wydarzeniach z feralnego wieczora. Przed szereg Janek, wraz z innymi lokalnymi chłopakami, zajeżdżał co jakiś czas do centrum Bytomia, aby w garnizonie wziąć udział w wykładach organizowanych przez niemieckiego okupanta. Niemcy przyszli i wymagali. Chłopcy więc chodzili z przymusu i raczej nie mieli innego wyboru. Feralnego dnia Janek usiadł w pierwszym rzędzie. Myślał, że to będzie spotkanie, jak każde inne, na którym był. Może gdyby był bardziej wstydliwy i mniej rzucał się w oczy, wszystko skończyłoby się inaczej. Tym razem jednak do pomieszczenia wszedł obcy oficer, dużo wyższy rangą niż dotychczasowi. To on poprowadził lekcję. O czym? Tego Janek nie wiedział, gdyż całość zawsze odbywała się w języku niemieckim, którego on nigdy się nie uczył. Być może znajomość gwary śląskiej mogła być pomocna, ale z pewnością niewystarczająca. Oficer wygłosił, co miał do wygłoszenia, spojrzał po słuchaczach i poprosił jednego o podsumowanie spotkania. Tego z pierwszego rzędu – Janka. Chłopak szczerze odparł, że nie rozumie niemieckiego i nie jest w stanie podsumować wykładu. Tego dnia, ani setki kolejnych, nie wrócił do domu, a po latach nikt nawet nie zna dokładnej daty tego wydarzenia. Pierwszy martwy Niepełnoletni chłopak został siłą zakoszarowany w trybie natychmiastowym. Po szybkim szkoleniu w szeregach Wehrmachtu dostał także swój pierwszy przydział. Wojna trwała, nie było czasu na douczanie. Na początku oddelegowano go do pilnowania magazynów, jednak nie na długo, gdyż w latach czterdziestych każdy żywy żołnierz był już dla Niemców na wagę złota. Młody Jan z tamtego okresu wspominał pierwszego trupa, jakiego widział. Jechał z jednostką transportując towary. Siedział na jednym z wielu wozów zaprzęgniętych w konie. Nagle w uliczkę, którą poruszał się konwój, wpadł rosyjski samolot, który bez zastanowienia otworzył ogień. Konie ciągnące wóz z Jankiem spłoszyły się i przewróciły. Impet wozu zrzucił pasażerów boleśnie na ziemię, a wzmocnione metalem koła, napotkawszy ciało woźnicy, nie zatrzymały się, tylko przecięły go w pasie. Dla Janka był to dopiero początek wojny, ale o innych zmarłych już nie rozmawiał. Za drzewami Gdy młody Ślązak marzył o zagranicznych podróżach, z pewnością nie wyobrażał ich sobie w ten sposób. Przydział rzucił Janka na front zachodni, do Francji, a ostatnie dokumenty potwierdzające jego obecność w szeregach niemieckiej armii datują na końcówkę 1942 roku. Polaka umieszczono w jednym z gęsto rozsianych bunkrów. Janek nie wiedział nawet, gdzie dokładnie się znajdował. Zapamiętał za to rzekę. Na jednym z jej brzegów stacjonowały wojska aliantów, po drugiej zbieranina chudych polskich chłopaków w niemieckich mundurach. Janek do końca życia opowiadał, jak to dzięki Anglikom mógł nastawiać zegarek. Strzelali do nich od równo 7:00 do 9:00, 13:00 do 17:00, po czym udawali się na herbatę, a następnie znów rozpętywało się piekło – przez jedną godzinę, póki się nie zmęczyli. Przymusowa emigracja chłopaka trwała. Armia Rzeszy, której częścią był Janek, w tym czasie nie odpowiadała ogniem, tylko głodowała i chowała się jak mogła. Pomimo wypełnionych magazynów z jedzeniem, Polakom odmawiano przyznawania racji żywnościowych, gdyż na te pozwalano jedynie rodowitym Niemcom. Młodzi, którzy stanowili przecież większość stacjonującej w bunkrze siły bojowej, musieli zadowolić się szczurami i czymkolwiek, co udało się znaleźć. Ostrzał ich pozycji trwał i trwał w najlepsze, a morale porwanych wcale nie rosło. Osłabieni do granic możliwości zdobyli się na ruch, który miał im uratować życie. Młodzi Polacy w walce o życie zabili niemiecką obsadę bunkra, kiedy ta po raz wtóry zagrodziła im drogę do zapasów. Nie mając żadnych wizji na przyszłość, postanowili pójść do sojuszników ojczyzny, którzy pruli do nich z automatów z drugiego brzegu. Reakcja Anglików na bandę niemieckich żołnierzy była natychmiastowa. Nie były to koce, ani powitalna butelka. Wychudzonym postaciom w mundurach Wehrmachtu zaserwowano ostrzał z moździerzy doprawiony seriami z automatów. Pociski upadały pod stopami wielu uciekinierów, z których nie wszyscy dobiegli na drugi brzeg. Od drzewa do drzewa. Od drzewa do drzewa. Od drzewa do drzewa. W rytmie pocisków ryjących ziemię wokół. Jedynie tak mogli spróbować przeżyć śmiercionośny deszcz. Niektórym się udało, Jankowi Gawędzie też. Wśród swoich Najpierw jeden, potem drugi obóz przejściowy. Tam Anglicy oprócz prób zweryfikowania tożsamości pojmanych, podejmowali próby wyciągnięcia wszelkich strzępków informacji o niemieckich zagrywkach. Polak oczywiście nie miał zielonego pojęcia, gdzie jest. Janek wspominał za to“Buldoga”, oficera, który przesłuchiwał go w jednej z placówek. Buldog siał postrach, Buldog był brutalny. Kula przebiła mu na froncie oba policzki, zostawiając dziurę na wylot. Kiedy Buldog się irytował, z dziur obok jego ust zawsze sączyła się gęsta piana. Widok tej piany zazwyczaj oznaczał dla jeńca długą i bolesną sesję. Wreszcie potwierdzono, że Janek to Jan Emil Gawęda, że to Polak, że może służyć u swoich i że nie zna żadnych nazistowskich sekretów. Janek dostał czapkę, dostał pasek, oba z orzełkiem.,/p> Raczej nie cieszył się ze służby dla Polski, a jedynie z wolności. Jemu wojna do niczego nie była potrzebna. Pod skrzydłami generała Andersa doczekał końca konfliktu zbrojnego, biorąc udział w kilku akcjach na terenie Europy. Z uwagi na swoją leworęczność dostał w dłonie karabin snajperski. Janek, już teraz dorosły, wyzwalał wsie, ratował rodziny, ale dalej nie mógł wrócić do swojej. Przymusowa emigracja trwała. Na szczęście spóźnieni Z polecenia generalicji Jan udał się na szkolenie do Szkoły Podoficerskiej Piechoty. Przysposobienie ukończył w styczniu 1945 roku z wynikiem bardzo dobrym. W lutym świeżo upieczonego snajpera przydzielono do 6. kresowego Batalionu Strzelców Pieszych, który miał ruszyć w odwetowym ataku na Polskę. Na szczęście dla wielu z tych chłopaków, Batalion nie dotarł do kraju, gdyż zwyczajnie ubiegł go koniec wojny. Nawet w takiej formie Jankowi nie było dane wrócić do domu. Przymusowa emigracja trwała. Tym oto sposobem polscy żołnierze stacjonowali w szkockich wsiach Banchory i Huntly. Wraz z nimi stacjonował i Janek. W 1947 r. za zasługi dla ojczyzny u boku gen. Władysława Andersa został odznaczony “The War Medal”. Szkoda, że emigracja trwała. Janek, do domu! Janek nie narzekał na życie w Szkocji, przyzwyczaił się do życia w koszarach, znalazł sobie tam również wybrankę. Jedna rzecz nie dawała mu jednak spokoju – rodzina. Zdążyła już do niego dotrzeć informacja, że wszyscy Gawędowie wrócili do domu – siostra przeszła piekło Auschwitz, brat piekło Stalingradu. Janek postanowił porzucić Szkocję i wracać do ojczyzny. Z dziewczyną zerwał, bo i tak nie pasowało mu, że jest córką pastora. Po tym, co zobaczył na froncie, mocno rozminął się z jakąkolwiek wiarą. Na odchodne od armii dostał worek i rower. W punkcie przyjęcia Gdańsk – Port zarejestrował się w maju 1947 roku. Nie było go w domu już pół dekady. Znad morza zajechał do domu rodzinnego na owym otrzymanym rowerze. Kilka lat wcześniej nikt nie spodziewał się, że spotkanie z nazistą, na jakie udał się nastoletni Janek, nabierze takiej skali i będzie trwać przez tak długi okres. Z domu na tramwaj pobiegł chłopak, a wrócił zmęczony wojną weteran. Przymusowa emigracja się skończyła. Tak oto wojna wydarła mu młodość. Tak oto zmusiła go do rzeczy, o których później nie chciał rozmawiać. Pytany, czy jest bohaterem zawsze odpowiadał, że bohaterowie zostali martwi na froncie. Powtarzał, że jest tylko cwaniakiem, który “był tam, gdzie znalazł biały chleb”. Jan zmarł we wrześniu 1998 roku we własnym łóżku. Zmarł, a jakże, w Bytomiu.
Piosenka:Jan-rapowanie - JANEK NIE JEST WCALE tekstowo zapisana JAN - JANEK NIE JEST WCALE [Zwrotka 1: Jan] Chciałaś uciec na chwilę, bo czas biegnie szybciej A nie wolniej, jak mój dotyk, kiedy wkładam ci pod bluzkę dłonie Pod twoją ulubioną bluzkę zanim uśnie któreś z nas Ty się cieszysz, kiedy widzisz uśmiech, który znasz I nie kręcisz dupą jak laski w klipach I nie jesteś Barbie, trzymasz mnie za rękę i przegryzasz moje wargi Napij się jeszcze Jasiu, mówisz szeptem Miało nie być tego, ale znów mięknę Widzę cię jak przez bletkę i butelkę razem wzięte Chłopaki się śmieją coś tam, że nietrzeźwy bengier Masz to w dupie szczerze, wiesz jaki jestem mała Będziesz wspominać z uśmiechem, a nie płakać, dramat Wiemy, że nie dorosłem, lepiej nie zachodź w ciążę Bo nie wiem czy z tym faktem umiałbym postąpić mądrze Fajnie by było jakbyś teraz dała buzi Nie pcham szmat jak Maja Putzi, ty masz mała luzik Byłoby lepiej i nie zapominaj, że zawsze się kończy to co się zaczyna Lubisz moje słowa, przypał, zawsze byłem gorszy w czynach Chyba w sumie chyba, ty mnie całujesz a ja się rozpływam, bywa I na do widzenia mówisz, że powtórka lada moment Kuwra jak ja się tobą jaram, ja piedrole [Refren: Jan] Piszę numer o tobie maluch mogę przysiąc Inna sprawa, że ciebie tutaj jest tak z tysiąc Inna sprawa, że cię serio lubię i szanuję Uwierz, nie mam złych intencji Janek nie jest wcale [Zwrotka 2: Jan] Ta noc to nasz czas, jesteśmy aż tak wysoko Jest naprawdę spoko, foko masz luzik vibe Wiesz się czuje takie rzeczy Oni pokażą ci papier, a ja ci pokaże zeszyt Kilkaset kartek, wersów na nich cały ja Nie musisz mnie już rozbierać, bo się czuje nagi, ta Nie palę jointów, ale z tobą chciałbym to zrobić Ogólnie rzecz biorąc, z tobą chciałbym to zrobićJan-rapowanie - JANEK NIE JEST WCALE tekst piosenki Jan-rapowanie - JANEK NIE JEST WCALE tekstowo JANEK NIE JEST WCALE Jan-rapowanie JANEK NIE JEST WCALE słowa JAN - JANEK NIE JEST WCALE txt Teledysk do piosenki JANEK NIE JEST WCALE JANEK NIE JEST WCALE Ulubioną piosenką?Zobacz więcej tekstów piosenek, które wykonuje Jan-rapowanie Źródło:
Sprawdź o czym jest tekst piosenki Janek nie jest wcale nagranej przez Jan-rapowanie. Na znajdziesz najdokładniejsze tekstowo tłumaczenia piosenek w polskim Internecie. Wyróżniamy się unikalnymi interpretacjami tekstów, które pozwolą Ci na dokładne zrozumienie przekazu Twoich ulubionych piosenek.
Koncert laureatów odbył się w Operze Leśnej w Sopocie 4 września, czyli w dniu rozpoczęcia I tury Krajowego Zjazdu Delegatów NSZZ „Solidarność”. Nie pragnę wcale byś była wielka, Zbrojna po zęby od morza do morza I nie chcę także, by cię uważano Za perłę świata i wybrankę Boga. Chcę tylko domu w twoich granicach, Bez lokatorów stukających w ściany, Gdy ktoś chce trochę głośniej zaśpiewać O sprawach, które wszyscy znamy. L. Wójtowicz, Moja Litania Ojcami chrzestnymi festiwalu byli: Maciej Karpiński, Andrzej Czeczot, Maciej Zembaty, Wojciech Łyżwa i Jacek Kuroń. W czasie spotkania z Lechem Wałęsą przedstawiono mu pomysł uczczenia pierwszej rocznicy powstania „Solidarności” festiwalem piosenki wykonywanej poza oficjalnym „obiegiem”. Wałęsa skierował pomysłodawców do Szymona Pawlickiego, który zajmował się w „Solidarności” kwestiami związanymi z kulturą. W toku rozmów ustalono termin i nazwę festiwalu. Radzie Artystycznej przewodniczył reżyser Andrzej Wajda. Jacek Kaczmarski na scenie w hali Olivia w Gdańsku, 20-22 sierpnia 1981 r. Fot. AIPN "Zakazane Piosenki" I Przegląd Piosenki Prawdziwej, Koncert Finałowy". Sopot, 4 września 1981 r. Fot. AIPN Zaciśnięta pięść, karykatury genseków Niektóre z prezentowanych utworów były nacechowane dużym ładunkiem emocjonalnym, o charakterze zdecydowanie antysowieckim i antyrządowym. Można było posłuchać opowieści o wydarzeniach Marca 1968 i Grudnia 1970, a także o ofiarach i cichych bohaterach. Logo festiwalu stanowiła zaciśnięta pięść trzymająca mikrofon autorstwa grafika Jerzego Janiszewskiego. Na scenie, w jej centralnej części, umieszczono wizerunek stoczniowca wyciągającego dłoń w kierunku wiszącej nad nim pętli, która przypominała wisielczy stryczek. Po bokach powieszono karykatury kolejnych I sekretarzy KC PZPR – Bieruta, Gomułki, Cyrankiewicza, Jaroszewicza i Gierka. Następna rama z kirem była pusta i w sposób symboliczny zawierała miejsce dla aktualnego przywódcy partii Wojciecha Jaruzelskiego. Scenografię wymyślił i wykonał grafik i twórca filmów animowanych Andrzej Czeczot. Poszczególne jej elementy powstały w pracowni Teatru Wybrzeże. Na ścianach hallu rozwieszono afisze o „prawdach” wyczytanych w „Trybunie Ludu”, pomazane czerwoną farbą przedruki dotyczące IX Zjazdu PZPR, a po podłodze stąpano po gazetach wydawanych w innych państwach bloku wschodniego. Po rozmowie ostrzegawczej wicewojewody i prezydenta Gdańska z organizatorami przeglądu w drugim dniu festiwalu portrety przysłonięto transparentem NSZZ „Solidarność”. Zaproszeni artyści zgodzili się występować bez honorarium. Na imprezę zaproszono ponad 200 dziennikarzy i 15 ekip telewizyjnych w tym wiele zagranicznych. Przegląd cieszył się ogromnym zainteresowaniem. Sprzedano komplet biletów na wszystkie dni festiwalu. Cały dochód przekazano na konto NSZZ „Solidarność” Region Gdańsk z przeznaczeniem na cele społeczne. Koncert zespołu Dżem. Na pierwszym planie frontman Ryszard Riedel; za nim gitarzysta Adam Otręba. Gdańsk, 20-22 sierpnia 1981 r. Fot. AIPN Publiczność zgromadzona na widowni w Hali Olivia. Na pierwszym planie kobieta czyta program festiwalu. Gdańsk, 20-22 sierpnia 1981 r. Fot. AIPN Janek Wiśniewski et al. Każdy dzień przeglądu rozpoczynał się „Balladą o Janku Wiśniewskim”. Niektóre z prezentowanych utworów były nacechowane dużym ładunkiem emocjonalnym, o charakterze zdecydowanie antysowieckim i antyrządowym. Można było posłuchać opowieści o wydarzeniach Marca 1968 i Grudnia 1970, a także o ofiarach i cichych bohaterach. Jednak większość występów nie nosiła śladów patosu. Przeważały tony ironiczne z akcentami humorystycznymi. Śmiano się i szydzono bez skrępowania. Organizatorom zależało na tym, by nie stawiać żadnych ograniczeń. Każdy mógł zaśpiewać praktycznie, co chciał i jak chciał, a publiczność podczas głosowania przyznawała nagrody – Złote, Srebrne i Brązowe Kneble. W zadumie słuchano poezji śpiewanej w wykonaniu Jacka Kaczmarskiego, Przemysława Gintrowskiego czy Macieja Pietrzyka, a publiczność żądna mocniejszych bitów bawiła się przy rockowo-bluesowych zespołach – Aerobus, Maanam i Dżem. Wiele tekstów nie uzyskało zezwolenia cenzury, pomimo tego utwory te i tak zostały zaprezentowane. Funkcjonariusze nagrywali przebieg festiwalu, dokumentowali wszelkie wystąpienia o charakterze „antypaństwowym i antyradzieckim” oraz notowali i donosili przełożonym o wszelkich niepożądanych dla władz reakcjach publiczności. Przegląd miał być kontrpropozycją dla oficjalnych festiwali w Opolu czy Sopocie. Niestety nie udało się uciec od festiwalowego blichtru, w obliczu którego część artystów dotąd mało znanych, mogła czuć się niezbyt pewnie. Za to w blasku reflektorów świetnie wypadli starzy, doświadczeni estradowcy tacy jak: Jacek Fedorowicz, Andrzej Rosiewicz czy Jan Tadeusz Stanisławski. Zabezpieczenie operacyjne Imprezę „zabezpieczały operacyjnie” cztery wydziały Komendy Wojewódzkiej MO oraz Służba Bezpieczeństwa z Gdańska. Funkcjonariusze nagrywali przebieg festiwalu, dokumentowali wszelkie wystąpienia o charakterze „antypaństwowym i antyradzieckim” oraz notowali i donosili przełożonym o wszelkich niepożądanych dla władz reakcjach publiczności. Wykorzystano też podsłuchy i kamery zainstalowane w hotelach, w których zatrzymali się goście. W raporcie szefa KWMO w Gdańsku wysłanym do Warszawy znalazły się stwierdzenia na temat marginalnego charakteru imprezy i niskiego poziomu artystycznego prezentowanych na niej utworów. Organizatorom zarzucono brak scenariusza, bazowanie na improwizacji i żywiołowych reakcjach słuchaczy. Według tego dokumentu publiczność niejednokrotnie miała opuszczać widownię „demonstrując tym swoje niezadowolenie z jego przebiegu, a przede wszystkim dłużyzn, monotonii niektórych utworów i niesprawności organizacyjnej”. Funkcjonariusze SB w celu zdyskredytowania przeglądu rozkolportowali w czasie imprezy różnego rodzaju ulotki, wiersze satyryczne i plakaty. Scena z karykaturami przywódców partyjnych przysłonięta transparentem NSZZ "Solidarność". Gdańsk, 20-22 sierpnia 1981 r. Fot. AIPN Małgorzata Niezabitowska w krótkiej relacji z festiwalu w „Tygodniku Solidarność” zwróciła uwagę, że złośliwcy zapewne zauważyli, że słowa powszechnie uważane za obelżywe, obok rymów częstochowskich, były częstym elementem scenicznym i co gorsza były one mocno oklaskiwane… Siła i powszechność niezgody na komunizm Był to też jedyny festiwal, na którym jego własny dyrektor artystyczny – Maciej Zembaty, wystąpił w konkursie i wygrał go. Jacek Kaczmarski wspominał, że zainteresowanie festiwalem było na tyle ogromne, że drugiego dnia przeglądu pojawiły się w obiegu fałszywe bilety. Na sali przeznaczonej dla ok. 6 tysięcy widzów zasiadło prawie drugie tyle. Jacek Fedorowicz był jednym z tych, których gromko oklaskiwano. Jak sam opowiadał po latach: „wrażenie zrobiła na mnie siła i powszechność niezgody na komunizm. Niby o tym wiedziałem, ale tu mogłem to zobaczyć i usłyszeć w formie skondensowanej. A z drugiej strony rampy wyraźnie odczuwalna była przeogromna satysfakcja wykonawców, że wreszcie mogą dać publiczności to, za czym tęskniła od dziesięcioleci”. Z kolei dziennikarz, zajmujący się sferą kultury, Wacław Krupiński zapewniał, że festiwal był konieczny, bo „dzięki niemu spotkali się, ci którzy śpiewają o wolności z tymi, dzięki którym owo śpiewanie jest możliwe”. Ludzie przed Halą Olivia w Gdańsku. Na gmachu budynku plakat "Zakazane piosenki". Gdańsk, 20-22 sierpnia 1981 r. Fot. AIPN *** 13 grudnia 1981 r. wprowadzono w Polsce stan wojenny, a „zakazane piosenki” stały się ponownie zakazane. Dopiero po 20 latach w 2001 r. zorganizowano II PPPP w Operze Leśnej w Sopocie, a trzeciej edycji do dnia dzisiejszego nie doczekaliśmy się. W zasobie Archiwum IPN zachowała się dokumentacja dotycząca festiwalu między innymi wśród materiałów fotograficznych byłego Biura „C” Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Zdjęcia te znalazły się w zbiorze zgromadzonym przez służbę bezpieczeństwa o sygnaturach: „AIPN 024”. Spis ten stanowi fragment zbioru fotograficznego Biura „C”. Część zdjęć została wykonana przez funkcjonariuszy SB działających jawnie lub pod legendą reporterów lub fotografów-amatorów. Oprócz zdjęć operacyjnych część zbioru stanowią fotografie zarekwirowane między innymi działaczom opozycji antykomunistycznej i innym osobom zatrzymanym w ramach prowadzonych spraw przez organy bezpieczeństwa państwa. Wspomniane zdjęcia niejednokrotnie stanowiły dowód w sprawie sądowej przeciw osobom oskarżonym o działalność antypaństwową i antykomunistyczną. Źródło pochodzenia fotografii z I Przeglądu Piosenki Prawdziwej nie jest znane. Tekst utworu Jacka Kaczmarskiego pt. Dylemat zaprezentowany w czasie festiwalu. Fot. AIPN Program trzeciego dnia I Przeglądu Piosenki Prawdziwej „Zakazane Piosenki” w Gdańsku w dniu 22 sierpnia 1981 r. Fot. AIPN Rewers i awers biletu wstępu na trzeci dzień przeglądu (22 sierpnia) i karty do głosowania. Fot. AIPN Rewers i awers biletu wstępu na trzeci dzień przeglądu (22 sierpnia) i karty do głosowania. Fot. AIPN Inne interesujące materiały archiwalne znajdziesz na profilu Archiwum IPN
jan janek nie jest wcale tekst